niedziela, 10 listopada 2013

Sprawy ważne

No więc od diagnozy 666 życie jeszcze bardziej przyspieszyło. Przede wszystkim okazało się, że przecudne medykamenty zapisane przez specjalistów ze Srebrzyska uszkodziły mi wątrobę, więc ze stanu depresji wpadłam w stan żółtaczki, wymiotów i permanentnej gorączki. I co ciekawe, to nie jest uszkodzenie poalkoholowe! Mam na to dowód w postaci wyników! Po drugie nie jestem alkoholiczką, na co z kolei mam dowód w postaci rezonansu i monologu Pana Profesora, który długo i zawile tłumaczył, że alkohol uszkadza nie tę część mózgu , którą w istocie mam uszkodzoną i te moje uszkodzenie jest ewidentnie popadaczkowe i w miejscu odpowiedzialnym za emocje stąd depresyjne stany, więc najlepiej by było mi ten mózg załatać. Po trzecie dowiedziałam się, że z powodu zapalenia wątroby trzeba NATYCHMIAST odstąpić od podawania leków, zamknąć mnie w szpitalu, i najlepiej niczym mnie nie leczyć , chyba że medyczną marihuaną,  ale jej w Polsce nie można używać, bo jako jedyna substancja nie dość że działa, to nie wywołuje tylu skutków ubocznych. Po czwarte zostałam lojalnie uprzedzona, że po odstawieniu leków na skutek napadów mogę dostać wylewu, udaru i ogólnie moje mikrouszkodzenia mogą przerodzić się w makrouszkodzenia implikujące przejście na drugą stronę. Pomyślałam o przewrotności wszystkiego, gdzie jeszcze pół roku temu , kiedy czołgałam się po samym dnie depresji byłaby to najlepsza wiadomość na świecie. W chwili obecnej, kiedy wróciłam do grona normalnych, starał ułożyć sobie życie z K., przyjaźń z J. jest w najlepszym rozkwicie, doktorat nabiera realnych kształtów i ogólnie wszystko się układa, umierać mi się nie chce, ale mam świetną okazję.

Zastanawiam się  ile rzeczy jest bezsensu, w ile gówien się angażujemy, które nie mają znaczenia, treści i wartości. Myślę, o chujowym Blog Forum, konkursie na słitaśnego blogaska - najlepiej wychwalającym ideę Gdańska - Miasta Zniewolenia Działań Twórczych Niezgodnych z Obowiązującą Polityką i że mi ten konkurs nie robi. Tydzień temu rozdali stypendia doktoranckie, pula szczęśliwców została zakrojona z 30 % do 8% doktorantów. Oczywiście ja stypendium dostałam, co sprowokowało lawinę hejtów i spekulacji: "A może Niemyślna sypia z promotorem? Dziekanem? Ba! NA PEWNO z Rektorem!" itd. itd. Nikt jakoś nie zauważył , że stypendium otrzymałam za liczbę publikacji i konferencji, w których uczestniczyłam mimo drążącej depresji, prowadzenia działalności gospodarczej a co za tym idzie pracy od rana do nocy, że wiele artykułów pisałam dosłownie ze szpitalnego łóżka ledwo ogarniając rzeczywistość, ale bez względu na to, jak bardzo nie chciałam żyć i jak bardzo wszystko mnie bolało - nabijałam punkty. Teraz znowu leżę. Wypadają mi włosy, nie mogę nic jeść, mam gorączkę, żywi mnie kroplówka i kleik ryżowy, o dziwo nie ma w moim łóżku Rektora za to jest laptop i plik pomocy naukowych. Dalej piszę.

A więc żółć ludzi zjada. Nie pozwala im myśleć i działać. Ja chcę mieć po prostu spokój. A poza tym kocham K. To jest ważne.

czwartek, 31 października 2013

Retrospekcja - Najbliższa

Kiedy odchodziła Najbliższa Mi Osoba czułam się szczęśliwa. Nie dlatego, że umiera, tylko dlatego, że mogę przy niej być. Trzymałam ją za rękę, głaskałam po głowie, myślałam o tym jak bardzo ją kocham. Nie miałam czasu na płacz, byłam zajęta chłonięciem ostatnich chwil i zapamiętywaniem każdej minuty. Byłam jej wdzięczna za to, że była, że ją poznałam, że w ogóle miałam taką możliwość żeby ją pokochać.

Całowałam ją po policzkach, modliłam się za nią i choć nie jestem wierząca, wiedziałam że trafi do nieba. W ostatnich chwilach wyglądała strasznie, ale ja i tak dziękowałam wszystkiemu i wszystkim.

W końcu odeszła.

Fakt że jej nie ma, był niewyobrażalny. W jednej chwili doceniłam zdobycze kulturowe i geniusz żałobnych rytuałów, które do tej pory był dla mnie niezrozumiałe i obce. Bardzo czekałam na pogrzeb. Nie dlatego, że jest fajny, tylko dlatego że tęskniłam. Chciałam Najbliższą Mi Osobę zobaczyć raz jeszcze. Zwyczaj otwierania trumien wydawał mi się zawsze jakąś prymitywną obrzydliwością. Nie widziałam sensu w oglądaniu wymalowanych trupów, którzy nie przypominali nawet w promilu osób, którymi byli. Tym razem nie mogłam się doczekać. Nieważne jak Najbliższa będzie wyglądać, nieważne czy będzie do siebie podobna, ważne że ją zobaczę , jeszcze raz, ostatni raz.

Rodzina zdecydowała się na kremację. Był to cios w samo serce. Stanęłam bezradna w kościele i wybuchnęłam płaczem. Moje łzy to było jednak za mało. Ból był tak silny, że zwykły szloch nie był w stanie jego unaocznić. Pragnęłam by cały świat płakał wraz ze mną. Rozglądałam się za płaczkami, które wcieliłyby się w rolę, ale ich nie było. Był kościół, organista, ksiądz, ludzie, jedni smutni, inni znudzeni, ale nie było apokalipsy, końca świata lub choćby zwykłej burzy.

Emocje opadły lekko w kondukcie. Pomyślałam , że to mądre, by iść. Jest pustka i idziesz do pożegnania. Tego ostatniego. Że można z czegoś wyjść i dojść do następnego punktu.

Wyrzuty sumienia zaczęły się tuż po pogrzebie. Byłam niedostatecznie dobra, za mało okazywałam uczuć, za mało zrobiłam, zbyt dużo zajmowałam się sobą. Najbliższa Mi Osoba mnie oszukała. Nic nie powiedziała o swojej chorobie. Do końca blefowała. Lajkowała statusy na fejsie, drastyczne chudnięcie tłumaczyła problemami z tarczycą, kupiła perukę tak podobną, że nie zorientowałam się że to nie włosy. Wiedziałam , że coś nie gra. Od dawna. Pytałam się, ale w zamian otrzymywałam zapewnienia , że jest dobrze. Że liczę się ja, mój doktorat, moja firma, że Ona sobie radzi i mam się nie przejmować. O tym , że jest chora dowiedziałam się w ostatniej chwili. Dostałam też list, "Kochana Niemyślna, tak bardzo nie chciałam Cię martwić, mam nadzieję, że nie masz mi za złe". No więc miałam. Wiadomość o Jej chorobie, dotarła w ostatniej chwili, kiedy został tydzień. To wszystko poszło za szybko, nie miałam czasu się przygotować, nie miałam czasu powiedzieć wszystkiego co chciałam, czegokolwiek przemyśleć, wspólnie z nią przepłakać strach przed śmiercią. Zapomniałam , że Najbliższa Mi Osoba nienawidziła współczucia.

Pustka, bunt, oskarżenie, wyrzuty sumienia, poczucie winy. Skoro mi nie powiedziała, to może nie byłam tego warta?  Może się mnie bała? Może nie chciała mnie widzieć? Tonęłam w pytaniach i alkoholu. Cmentarza bałam się jak piekła, byłam przekonana, że jeśli stanę nad grobem to prawda wyjdzie na jaw. Jaka prawda? - pyta koleżanka. Nie wiem jaka, pewnie straszna.

Codziennie przejeżdżałam koło cmentarza z tym samym strachem. Ani razu się nie zatrzymałam. Lęk był silniejszy od miłości, ból dominował rozsądek. Przycmentarny Dom był okazją , żeby oswoić się z myślą przebywania tuż obok. W nocy gwałciłam Histeryczkę w dzień podchodziłam pod cmentarną bramę i krążyłam jak sęp. Obchodziłam cmentarz wkoło i płakałam. Ale wciąż bałam się wejść. Potem zaczęłam przychodzi w nocy. Tak by nikt nie widział. Mój umysł wyparł z pamięci miejsce pochówku, więc chodziłam w ciemnościach i patrzyłam bezmyślnie na setki innych grobów.

Pierwszy raz odwiedziłam Najbliższą Mi Osobę po wyjściu ze szpitala. Zaniosłam jej irysy. "I co? zawsze krzyczałaś na mnie gdy przynosiłam Ci kwiaty. Bałaś się czułości, tak samo jak ja bałam się miłości. Ale teraz mogę to zrobić. Więc masz. Irysy zawsze lubiłaś" i poszłam. Wizyty zaczęłam przedłużać. Czasami wpadałam tylko na chwilkę, w drodze z pracy, czasami na długo , by sobie pomonologować. Jutro będzie na jej grobie pełno zniczy i kwiatów. Przyjdzie rodzina, uczniowie, koleżanki z pracy, sąsiedzi. Będę i ja , świadoma idiotyzmu rytuału oraz swojej miłości.

Najbliższa Mi Osoba nigdy mnie nie opuściła. Cały czas o niej myślę, decyzje podejmuję przez pryzmat jej zdania, staram się by cały czas siedziała obok, choć ani przez chwilę nie brakuje Jej mniej. 

niedziela, 27 października 2013

Retrospekcja 3 - Przycmentarny dom

W przycmentarnym domu wylądowałam czwartego dnia niepicia. Wszystko było chujowe, zespół abstynencyjny, drążąca depresja, ból fizyczny a przede wszystkim lęk. Lęk przed samotnością. U Nieznanej Kobiety spędziłam pierwsze trzy noce , zażygując jej pościel i obsrywając kibel. Powrót do domu był niemożliwością i po przekroczeniu progów kawalerki poczułam potrzebę natychmiastowej ucieczki. Nie miałam siły na szlajanie się po mieście , dlatego z braku innego lepszego pomysłu zamieściłam krótką acz rzeczową notkę na jednym z branżowych portali o treści "umówię się na seks".

O dziwo był odzew.  Przebierałam w ofertach i tak właśnie poznała Histeryczkę Literatury, dziewczynę całkiem przyjazną w wyglądzie, acz nieco zaniedbaną, o krągłych kształtach i krótkich blond włosach. Jej niewątpliwym atutem był sam fakt poświęcenia się karierze naukowej. Drugi atut to , iż opiekowała się mieszkaniem  koleżanki, leżącym przy cmentarzu.

To tam dwa miesiące wcześniej pochowano Najbliższą Mi Osobę i to tam, bałam się przez następne miesiące pójść i zamiast tego topiłam żałobę w alkoholowych ciągach. Teraz nie piłam i pomyślałam, że może nadszedł czas uczynić ten krok. Przełamać się. Odwiedzić grób.

"Czeka mnie terapia poznawczo - behawioralna" - pomyślałam, naiwnie licząc, że może po namiętnej nocy mogiła Najbliższej Osoby stanie się bardziej przyjazna.

Przycmentarny dom był ciemny i ponury. Mieszkanie zakurzone, duże i upalne. Chodziły po nim trzy spasione  koty. Dom zastawiony literaturą. Głównie francuskojęzyczną. Właścicielka była romanistką, koleżanką po fachu Histeryczki.  Ledwo trzymałam się skóry, ale starałam się zachować pozory normalnej osoby. Histeryczka przyjęła mnie oczywiście winem, którego nie spróbowałam, za to na jego widok trzy razy puściłam pawia. Rozmawiałyśmy o karierze naukowej, a właściwie to ona monologowała o wyższości hermeneutyki nad strukturalizmem, podczas gdy ja myślałam o tym że chcę spać. Histeryczka była pełną poświęcenia polonistką, czytającą bez rozumienia, bez oceny wartości estetycznych, nieposiadająca własnego gustu, za to analizując tekst literacki poprawnie od strony formalnej, umieszczając go we właściwym kontekście i nadając poprawne znaczenie. Humanistyczny bełkot przejadł mi się mniej więcej na studiach, zaś szybko po rozpoczęciu doktoratu doszłam do wniosku że nad wszystkie metodologie, nader cenię metodologię własną. "Ależ przecież to odbiera pracy walor naukowości!" - krzyknęła - "Pewnie tak". Histeryczka rozpłynęła się w moralitecie i starała przeciągnąć na stronę metodologicznej poprawności, twardo podpierając się Barthes'em. Chciałam spać. Histeryczka paplała, o signifiant i signifie, Iwaszkiewiczu i Bolesławie Prusie. Brak zrozumienia  istoty dzieła literackiego kłuło mnie bardziej boleśnie niż zespół abstynencyjny, a radosna paplanina wydrążała mi dziurę w płacie skroniowym. "Chodźmy spać" - Histeryczka  chciała mnie wpierw lepiej poznać. Paplała do trzeciej. Poszłyśmy spać. W każdym razie ja padłam. O erotyce nawet nie pomyślałam. Niezbyt szczerze wytłumaczyłam tylko, że jest piękną i wartościową osobą i chyba mam ochotę ją szanować.

Niemniej po nocy nastał ranek a wraz z rankiem wizja kolejnej nocy, którą gdzieś musiałam spędzić. Wsadziłam histeryczce palce do pochwy. "Było cudownie!" - szepnęła mi do ucha.

W ciągu dnia wychodziłam z domu i stawałam pod cmentarzem. Najbliższa Mi Osoba dalej tam leżała, a ja dalej bałam się do niej pójść. Bałam się przyznać do porażki. Tego że zobaczy, że cierpię. Że się wyda, że nie jestem tym za kogo mnie miała. Bałam się, iż stracę w jej oczach i przestanie mnie kochać. A przecież nie żyła. Chodziłam więc wokół cmentarza i płakałam z tęsknoty. 

Romans trwał całe trzy dni.  Histeryczka mnie zostawiła. Chyba byłam jak dla niej zbyt głupia. .

Nie miałam pojęcia, że historia będzie miała swoją kontynuację.


sobota, 26 października 2013

Groby

Groby osób niekochanych odwiedzane są na pierwszego. Czyszczone rękawiczką lub grabkami przedszkolaka. Okraszone zniczem za dwa pięćdziesiąt. Groby niekochanych są granitowe i mają współtowarzyszy z granitu, krzyża lub marmuru. Przejeżdżamy  obok nich obojętnie, nie wypatrując w nich ni duchów ni ludzi.

Groby osób kochanych śpią w naszych łóżkach. Chodzą z nami do sklepu i na spacery. Całujemy je o poranku, choć są pełne smutku i tęsknoty. Groby kochanych potrafią się dzielić na dwa i na siedem, sprawiedliwie obdarzając swoich miłujących. Niby przeźroczyste, ale jednak żywe, barwne i ciepłe. Grobów kochanych nie odwiedzamy, one są z nami przez cały czas. Groby kochanych wcale nie są grobami. 

czwartek, 24 października 2013

Diagnoza 666

- Bo mnie tu coś nie pasuje - rzekł Pan Neurolog - Jeszcze raz. Kiedy Pani odstawiła alkohol?
- No jakieś dwa miesiące temu. W połowie sierpnia.
-Tak nagle?
- Nagle.
- Z dnia na dzień?
- Dokładnie.

Bardzo dobrze pamiętam ten dzień. Aż za dobrze.
Sunęłam z J. przez park w Brzeźnie. Chyba zachodziło słońce, ale to akurat nieistotne. Miałyśmy Leszki i Desperadosiki owinięte w apaszki, tak dla niepoznaki przed strażą miejską. Paliłyśmy L&My pomarańczowe i rozmawiałyśmy o "Sklepie dla samobójców", który przed chwilą widziałyśmy w kinie. Głupia bajka, ale fajna. J. narzekała na wydział i na doktorat którego nigdy nie skończy, ja nie marudziłam, bo czułam się jakoś dziwnie pusta. Bez emocji, bez planów, bez pasji, super znudzona, od dwóch miesięcy regularnie zdołowana. 
- Chyba za dużo piję – powiedziałam.
- Ja też.
- Ale ja mówię serio. Jakoś tak mi się wydaje , że coś nie gra.
 J. na mnie spojrzała i tradycyjnie odpowiedziała trzeźwo: To przestań.
- Masz rację. Dziś  się napierdolę w trupa a potem abstynencja.


I tyle. Potem nastąpił dzień, ten dzień, w którym zaczęłam pisać bloga. 

- Czyli dlaczego Pani rzuciła alkohol - drążył Pan Neurolog
- Nie wiem. Coś nie pasowało. Codziennie piłam. Czułam się źle. Samotnie. Bolała mnie głowa. Nic mnie nie cieszyło. Ogólnie to dupa. 
- A po odstawieniu coś się poprawiło? 
- No raczej pogorszyło. 
- Ale w sensie , po tygodniu, dwóch , to poprawiło? 
- (w myślach: HELOŁ! Na Srebrzysku wylądowałam! Jak się kurwa mogło polepszyć?) Na głos: nie bardzo.
- No właśnie , bo szkopuł polega na tym , że zespół abstynencyjny ustępuje po tygodniu, góra dwóch. A u Pani... no właśnie , a jak się Pani teraz czuje? 
- No, nie wiem, i lepiej i gorzej...
- To znaczy? 
- Lepiej, bo nie chcę się zabić. Nie jestem również tak zdołowana...
- Ale nie o to pytam.
- A o co?
- O objawy zespołu abstynencyjnego. A więc: czy ma Pani sraczkę? 
- Słucham? No... Mam. 
- Objawy grypopodobne? 
- To znaczy jakie? 
- No takie jakby była Pani przeziębiona.
- Ja jestem przeziębiona. Regularnie, cały czas. 
- Od kiedy? 
- No nie wiem... cały czas wpadam w jakieś infekcje... - patrzyłam na faceta jak na idiotę
- Czy ma Pani wysypki? 
- No, na przykład na rękach..
- O problemy ze skórą nie pytam, bo sam widzę pryszcze na Pani nosie. Miała Pani może ostatnio nudności, zapalenia pęcherza, grzybicę? 
- W zasadzie wszystko. Nawet myślałam , że w ciąży jestem.
- A czy cierpi Pani na głód alkoholowy? 
- W zasadzie rzadko. Bardzo rzadko. To najmniejszy problem.
- No tak. To mnie się wydaje , że została Pani przeleczona. 
- Słucham? 
- To całkowicie normalne. Od kiedy jest Pani leczona na padaczkę? 
- Od dwudziestu lat. 
- A na depresje? 
- Od dwóch. 
- Kiedy zaczęto podwyższać Pani dawki leków przeciwpadaczkowych z uwagi na ich nieskuteczność? 
- Półtora roku temu. 
- A przeciwdepresyjnych? 
- Przed wakacjami. 
- A czy po tym worku kapsułek , który zażywa Pani dzięki specjalistom ze Srebrzyska czuje się Pani lepiej? 
- I tak i nie. Z resztą mówiłam. Nie wiem.
- To proszę sobie wyobrazić, że Pani organizm od dwudziestu lat jest szpikowany obcymi nieprzyjaznymi, chemicznymi substancjami. Prawdopodobnie jakieś dwa lata temu zaczął się buntować. Ale lekarze, zamiast posłuchać co Pani organizm ma do powiedzenia, podwyższali dawki. Depresja oczywiście swoją drogą. Nie kwestionuję, że jej Pani nie miała. Alkohol również nie ułatwiał sprawy. Ale kwestia jest taka, że objawy , które wzięła Pani za zespół abstynencyjny miała Pani w trakcie spożywania alkoholu, po jego rzuceniu i ma je Pani teraz.  Głodu Pani nie odczuwa. Nie ma Pani problemów z utrzymaniem abstynencji. Za to proszę spojrzeć na badania krwi. Wie Pani co oznacza ten wynik? To Leukopenia. To znaczy, że Pani system immunologiczny się poddał. Nie produkuje białych krwinek.  Jest Pani wiecznie przeziębiona, zakatarzona, zmęczona i zarażona. Oczywiście, tak mają alkoholicy jak odstawiają alkohol. Też im system immunologiczny wariuje. Ale w Pani przypadku to regularny strajk. Proszę spojrzeć dalej.  Pani żołądek przestał wchłaniać leki, bo ich nie chce. Tu ma Pani wynik próbki kału. Wysrywa Pani 90 % leków, które Pani przyjmuje. Ale to nie wszystko. Wysrywa Pani również składniki mineralne, białko, słowem wartości odżywcze , które powinna Pani wchłaniać. Dlatego jest Pani wyniszczona. I każdy w takiej sytuacji chodzi senny i zdołowany, bo po prostu nie ma energii. 
- Aha.  
- Ale zaskoczę Panią. Nie jest Pani wyjątkiem. Tak się często zdarza u przewlekle chorych. Organizm się buntuje. A Pani ma o tyle źle, iż bierze Pani bardzo mocne leki, przeciwpadaczkowe, które wpływają nie tylko na mózg. Pani organizm potrzebuje jednym słowem wakacji. 
- (w myślach: mam się przerzucić na bioenergoterapię?) na głos: co Pan Doktor proponuje?
- Jest taki dobry ośrodek w Warszawie. Klinika epileptologii. Jedną z rzeczy, które robią, to odtruwanie pacjentów. Oznacza to, że zostanie Pani położona. Leki przeciwdepresyjne zostaną powoli wycofane, a przeciwpadaczkowe obniżone do najniższej możliwej dawki. Następnie , po jakimś czasie przerwy, będą wdrażane Pani leki nowe i dobrane tak by były skuteczne i żeby było ich możliwie jak najmniej, najlepiej jeden , góra dwa. W tej chwili bierze Pani SIEDEM. Czeka Panią rok odpoczynku od życia . I wszystkiego.

Czyli nie jestem nienormalna? I nie muszę jechać na Zakopiańską?  Śmiać się? Płakać?
 

wtorek, 22 października 2013

Retrospekcja 2 - Pianistka

Nota: bohaterka poniższej notki nie jest pianistką ani nie startowała w Konkursie Chopinowskim. Jest za to artystką, wybitnie utalentowaną w swojej dziedzinie i w istocie brała udział w konkursie międzynarodowym rangą znacznie przewyższającą  konkurs chopinowski. Zdradzenie dziedziny jej specjalizacji natychmiast doprowadziłoby do wykrycia jej tożsamości, czego by pewnie nie chciała. Reszta historii mimo drastycznych scen ociekających krwią i blizną jest prawdziwa. 

Jeszcze nie ochłonęłam z pierwszego szoku przyjęcia, kiedy to do mojego pokoju weszła spłoszona chudzina targająca stage piano, statyw oraz plik nut. Nie zdążyła się przedstawić, ale już poprosiła mnie o pożyczenie telefonu celem wykonania pilnej rozmowy. Przysypiałam i nie chciało mi się żyć. Nie zadawałam pytań, tylko pożyczyłam komórkę. Dziewczyna mówiła szybko i chaotycznie. Coś o spisku, przemocy, policji, pobiciu. Nic nie rozumiałam. Dzwoniła do znajomych i rodziny. Najwidoczniej nie znalazła w nich zrozumienia ani oparcia.
- Jak się stąd wydostać? - zapytała
- A zgodziłaś się na przyjęcie?
- Tak. Nie . Nie wiem. To znaczy, zgodziłam się. Chyba.
- No to jak się zgodziłaś, to możesz wyjść w każdej chwili - powiedziałam a dziewczyna wyleciała z pokoju.
Wróciła po kilku minutach:
- Pożycz komórkę.
Tym razem mówiła coś o rozprawie, o testach na obecność narkotyków oraz o pobiciu, przemocy, policji i spisku.
- Myślisz , że jak poproszę Dziekana o to by się za mną stawił to mnie wypuszczą?
(Ja w myślach: zwariowałaś dziewczyno, tylko sobie na uczelni nagrabisz i do końca życia będzie ciągnęła się za tobą gęba wariatki) Na głos: Nie wiem.
Dziewczyna zadzwoniła więc do Dziekana. Potem do Rektora. A następnie do Profesora Prowadzącego i jeszcze kilku Ważnych Profesorów, ale chyba ją olali.
Dziewczyna miała to do siebie, że się zasadniczo nie odzywała. Siedziała całymi dniami skulona na łóżku, beznadziejnie wyczekując rozprawy, która nigdy nie miała się odbyć. Po jakichś pięciu dniach poznałam jej personalia. Była Pianistką. I to nie byle jaką, bo znaną i cenioną w Polsce i  Europie.
- Mamuś, poznaj moją współlokatorkę. Jest Pianistką i to taką super pianistką. Jest na stażu artystycznym u samej Popowej - Zydroń!
- A co poza tym studiujesz, kochanie?
- Mamuś, moja współlokatorka skończyła akademię muzyczną .
- I nie chcesz zdobyć zawodu, kochanie?
- Fortepian to jej zawód.
- No ale w sztuce tak ciężko się przebić! Miałam na myśli jakąś furtkę, koło ratunkowe na wypadek, jeśli z muzyką by Ci nie wyszło, kochanie.
- Mamuś, moja współlokatorka, startowała w ostatnim konkursie chopinowskim. Jej już wyszło, nie musi szukać furtek.
- Ależ ty córeczko też startowałaś w konkursie chopinowskim i nawet pierwsze miejsce zajęłaś i Ci nie wyszło!
- Mamuś, to był konkurs wojewódzki dla dzieci ze szkół muzycznych pierwszego stopnia, a nie żaden konkurs chopinowski.
- I pięknie grałaś! I ci nie wyszło! I dobrze, że na normalne studia poszłaś!
Mama w swej niewiedzy i ignorancji pozostawała nie ugięta. Postanowiłam nie kontynuować tematu. Współlokatorka cały czas milczała. Szybko zorientowałam się, iż mimo talentu i sławy nie stoi zbyt dobrze z pieniędzmi. Nikt jej nie odwiedzał. Dziewczyna nie miała kawy i herbaty. Notorycznie pożyczałam jej papierosy. Nie miała podpasek, papieru toaletowego (tak, szpital papieru nie daje), mydła oraz szamponu.

Po kilku dniach na oddziale zaczął grasować złodziej. Ginęły różne rzeczy, zazwyczaj pierwszej potrzeby. Papierosy, herbata, czekolada. Mi zginął szampon. I książka na temat technik wykonawczych utworów sonorystycznych. Szampon pal licho, ale na książkę się wkurzyłam. Lubię czytać o muzyce współczesnej. W mojej obronie stanął Inżynier (pacjent).
- Słyszeliście co się stało? - zagaił pacjentów siedzących w palarni - na oddziale grasuje złodziej!
- No kurwa, zajebał mi kawę
- A mi ciastka
- Mi gruszki
- Jak gnoja dorwę: pół paczki fajek!
- No właśnie - kontynuował spokojnie Inżynier - dlatego została wezwana ochrona, która w asyście policji przetrzepie wszystkim szafki...
- Ale co to da? Przecież, każdy ma w szafkach herbatę i gruszki!
- Ale Niemyślnej zginęła specjalistyczna książka. Przy szamponie, to można ściemniać, że się kupiło, ale przy książce...o...no...Niemyślna, o czym była ta książka?
- O technikach wykonawczych w sonorystyce
- Przy książce o sonocośtam, trudno blefować. Nikt tego przecież nie czyta.

Wieść gminna się rozniosła. Blef zadziałał. Oczywiście żadna ochrona nie miała zamiaru przeszukiwać szafek, niemniej książka o sonorystyce znalazła się 15 minut później w jadalni. Dobrze wiedziałam , że sprawczynią zaginięć jest moja współlokatorka Pianistka, ciekawa byłam tylko dlaczego się nie zapyta. Czemu nie poprosi? A przede wszystkim, czemu tak uparcie milczy i co jej dolega?

Minęły dwa tygodnie, przeniesiono nas tj. mnie , moją Imienniczkę i Pianistkę, ze skrzydła obserwacyjnego, do skrzydła dla tych "zdrowszych". Ja i Imienniczka trafiłyśmy do tego samego pokoju. Pianistka mieszkała pokój dalej, ale przebywała cały czas u nas. Tak samo milcząc. Oduczyła się kraść, nauczyła się żebrać. Wyciągała wszystko od wszystkich. Nawet rzeczy nieistotne. Miała własny komputer z internetem, ale korzystała z mojego. Miała ubrania, ale pożyczała od innych swetry. Zazwyczaj miała problem z oddawaniem. Dalej nie wiedziałam co jej było, ale była dziwna. Kilka razy złapałam ją na kompulsywnym obżarstwie a następnie rzyganiu, ale w jej zachowaniu było coś więcej niż zwykła bulimia.

Stałam na fajce w palarni. Zmulona jak zwykle, gdy nagle wpadła Jola - pacjentka ze schizofrenią.
- Wy , kurwa, widzieliście? Mamy cyganów na oddziale!
Milczę i palę fajkę. Pewnie ma znowu zwidy. Ale za chwilę przyszedł Pan Adam - samobójca, upadły przedsiębiorca.
- Nie wiecie co robi u nas cygański tabor?
Jemu uwierzyłam. Postanowiłam zobaczyć Romów na własne oczy. Otóż przyszli do Pianistki. Byli jej rodziną. Nie wierzyłam w to co się dzieje, tym bardziej nie wierzyłam, iż byłam świeżo po lekturze "Papuszy", ale to co się działo, działo się naprawdę, nie było wytworem niczyich urojeń.
Romowie przyszli po sprawiedliwość. Pianistka została w dzieciństwie wydana za uroczego cygana, niemniej nie było jej w głowie wieść cygański żywot. Prawdopodobnie zhańbiła cygański honor, gdyż członkowie jej rodu nie byli do niej przyjaźnie nastawieni.  Strasznie krzyczeli, rzucali w nią przedmiotami, wymachiwali rękami - nic nie rozumiałam. W końcu najstarszy z nich złapał Pianistkę za włosy i zaciągnął do łazienki.

I znów interwencja. Tym razem do pokoju pielęgniarek
- Przepraszam najmocniej, sprawa polega na tym że Pianistka....
- No... mąż do niej przyszedł
-Nie mąż tylko rodzina, oni ją biją...
- No i co mamy zrobić?
- Wezwać ochronę na przykład?
- Ale ochrona jest dla pacjentów.
- A Pianistka kim jest? Pielęgniarką? Błagam jakiś cygan zaciągnął ją za włosy do toalety. TEJ SAMEJ toalety, w której tydzień temu powiesił się pacjent. Jeśli ją zgwałci, to pół biedy. Ale jeśli ją udusi?
- Pani jak zwykle przesadza.

Nie musiałam jednak lecieć do ordynatora, bo w międzyczasie pacjenci sami stanęli w obronie pianistki, a pielęgniarki przerażone wizją zbiorowej bójki same wezwały ochronę. Romowie wylecieli i więcej się nie pojawili. A ja pomyślałam, że bez względu na to jak tolerancyjna bym nie była, nienawidzę przemocy. A Pianistkę podziwiam i szanuję. Za to, że tak daleko zaszła. Mimo i wbrew wszystkiemu. I chociaż kradnie i oszukuje. 
 

poniedziałek, 21 października 2013

Retrospekcja

Wracam na Srebrzysko.  Myślami, bo gdy tam leżałam nie miałam zbyt wielu sił by opisywać to, co się dzieje. A działo się. I ewidentnie "dom wariatów", to dobre określenie. Najmniejszymi wariatami są chorzy. Oni są dziwni i pierdolnięci, niemniej to akurat jest powodem, dla którego tam przyszli. Pamiętam pierwszy poranek, kiedy to salowe wygoniły mnie na śniadanie. O niczym nie myślałam, a już najbardziej nie myślałam o jedzeniu. Patrzyłam na płytki PCV i ściany obmazane gównem. Pokoje są między 8 a 9 zamykane. Po to by w nich wysprzątać i żeby wariaci nie zdążyli nabrudzić przed obchodem, który zaczyna się o dziewiątej. Okna faktycznie są bez klamek, ale i tak łatwo z nich wyskoczyć ponieważ większość jest tylko przymknięta i leciutkie podważenie szpary łyżeczką sprawia, że można otworzyć je na oścież.

Miałam więc spędzić godzinę na korytarzu. Nieśmiało weszłam na stołówkę. Przy stole siedziało kilkudziesięciu pacjentów. Przekrój przez zapite mordy (choć nie był to oddział dla alkoholików), obłąkane oczy, zespoły downa, demencję starczą i ogólny smród.  Niektórzy umazani zupą mleczną, inni chłepczący ją łapczywie, jeszcze inni po prostu siedzący nieobecni. Noży brak. Dlatego chleb smaruje się masłem za pomocą łyżki. Stałam przy ścianie wypatrując choć jednej osoby przypominającej człowieka. I znalazłam.

- Mogę się przysiąść?
- Nom.
- Nazywam się Niemyślna.
- Ja też.
- Serio?
- No przecież to imię nierzadkie.
- Fakt. (przez chwilę milczę). Zawsze jedzenie jest takie niejadalne?
- Nie wiem. Przyszłam tu wczoraj.
- To tak jak ja. (znowu milczę) . Trochę tu strasznie. Gdybym wiedziała, że aż tak strasznie, to bym nie przyszła.
- Ja też.
(milczymy)
- Zgłosiłaś się sama?
- Tak. Ponoć to miejsce dla mnie.
- Mi też tak powiedzieli. Choć nie ukrywam, że trochę odstajesz od średniej. Jesteś samobójczynią?
- Tak. A Ty?
- Ja też. Niedoszłą. Ale patrząc na to jak tu wygląda, wydaje mi się, że zrealizuję plan.
-  (uśmiecha się) Dokładnie. Prawie tu jak w spa (znowu się uśmiecha i milczy). Z kim jesteś w pokoju?
- Póki co sama.
- Masz luksus. Ja siedzę z kobietą co całymi dniami woła Matkę Boską o pomoc oraz skazaną, która odbywa tu leczenie z okazji niepoczytalności.
- O! (rozbawiona) Czyli ta Pani co na okrągło woła "Matko Boska , Józefie Święty zmiłuj się nad nami!", to Twoja koleżanka z pokoju?
- I jeszcze ta - powiedziała moja imienniczka wskazując na laskę o wyglądzie troglodyty.
- Oszfak! - tu się przeraziłam. Laska wyglądała...groźnie - To przyjdź do mnie. Mam dwa wolne łóżka. Nie wiem, czy pozwolą Ci się przenieść, ale zawsze możesz posiedzieć. Mam komputer i internet, możemy posłuchać muzy i pooglądać filmy. Ewentualnie płakać i spać. Póki co nikt u mnie Matki Boskiej o pomoc nie woła. 

Śniadanie dobiegło końca. Ktoś nas wezwał na gimnastykę, którą przesiedziałyśmy pod ścianą. Piłam kawę, trochę przysypiałam, a trochę się bałam. Poza tym byłam nieszczęśliwa. W końcu otworzyli pokoje. Obchód trwał 30 sekund. Zastanawiałam się, czy powiedzieć ordynatorowi o oknach, ale postanowiłam zostawić sobie możliwość wietrzenia i ewentualnej ucieczki.

Ordynator do mnie: Czemu tu Pani leży?
Ja (w myślach): Bo zasadniczo na łóżku się nie wisi. (Na głos) Nie wiem, ale bardzo chciałabym wiedzieć.  Chyba nienawidzę życia.
Ordynator do świty:  Stan dobry, świadomość jasna.

I poszli. Za to przyszła Koleżanka - Imienniczka, którą poznałam przy śniadaniu. Usiadła na łóżku. Zaczęła opowiadać o sobie. O swoich dzieciach. O mężu. O depresji, która ciągnie się za nią od kilku lat. Tak jak u mnie. Włączyłam muzykę. Słuchałyśmy Joni Mitchell. Już  przy śniadaniu zauważyłam jej nadgarstki całe pokryte strupami. Nie zadawałam pytań, tym bardziej , że Imienniczka, starała ukrywać się je pod swetrem. Mówiłam też ja. Starałam się unikać tematu cierpienia, więc zaczęłam czytać jakieś wpisy z fejsbuka. Nie zauważyłam kiedy Imienniczka zniknęła. Po prostu wzięła i wyszła. Byłam senna, nie chciało mi się jej szukać. Myślałam że poszła do łazienki lub zaparzyć sobie herbatę. Ale Imienniczka nie wracała. Po pół godzinie coś mnie tknęło.

Po korytarzu szwędali się pacjenci. W kuchni salowa zmywała naczynia. Imienniczki nie było. Ani w stołówce ani w świetlicy. Zaszłam do jej pokoju. Współlokatorka Imienniczki prosiła Najświętszą Panienkę o modlitwę a Skazana wesoło szczebiotała przez telefon. Imienniczka leżała we krwi.

Pokój pielęgniarek pusty, tylko telewizor nadawał powtórkę M jak Miłość. Pobiegłam więc do dyżurki - zamknięta. Gabinet lekarski - zamknięty. Pokój Ordynatora otwarty. Więc wchodzę:
Ordynator: Nie widzi Pani że jesteśmy zajęci?
Ja: Przepraszam najmocniej, ale jest taka sprawa, że pacjentka z 206 się tnie.

Ordynator ze świtą rusza. Ale nie do 206 tylko do brudownika. "PANIE SOBIE TU PYTLUJĄ A W MIĘDZY CZASIE PACJENTKA SIĘ TNIE!" Ryknął, po czym spokojnie wrócił do swojego gabinetu. Świta za nim. Pielęgniarki poleciały do 206. Relanium w dupę raz. Relanium w dupę dwa. Bandaże na rączkę. Imienniczka spała przez następny tydzień.